Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Wycofująca się z Kuwejtu pod naporem kierowanego przez Amerykanów kontrnatarcia

Wycofująca się z Kuwejtu pod naporem kierowanego przez Amerykanów kontrnatarcia koalicji państw ONZ armia iracka w styczniu i lutym 1991 r. spełniła wielokrotnie powtarzaną przez Saddama Husajna groźbę i podpaliła co najmniej sześćset kuwejckich szybów naftowych. Tak powszechnie utożsamiane z wojną w Zatoce Perskiej znaczące pustynny horyzont kolumny czarnego jak smoła dymu to właśnie uciekająca w atmosferę w wymiarze niemal 2 milionów baryłek dziennie ropa.
Pożogę zaczęto opanowywać w kwietniu, a ostatni
szyb ugaszono dopiero w listopadzie.

Choć mało kto dziś o tym pamięta, perspektywa wyzwolenia do atmosfery tak ogromnych ilości dymu przeraziła zachodnie koła naukowe, przede wszystkim uznanego astrofizyka z Uniwersytetu Chicago dra Carla Sagana, który zasłynął jako jeden z głównych autorów tzw. modelu TTAPS z 1983 r., przedstawiającego skutki zjawiska, które nazwał zimą nuklearną. Wg Sagana i jego kolegów wyniesienie znaczących ilości dymu i sadzy do stratosfery (a więc na wysokość mniej więcej 13.000 m n.p.m.) dopro-
wadziłoby do utworzenia się nad częścią bądź całością globu warstwy ograniczającej promieniom słonecznym dostęp do powierzchni ziemi,
tym samym obniżając średnią temperaturę w regionie — bądź na świecie — nawet o 5–10°C. Sagan i pozostali argumentowali, że o ile w troposferze (a więc najniższym piętrze atmosfery, w którym żyjemy) zanieczyszczenie stosunkowo szybko opadłoby na ziemię w postaci kwaśnych deszczów, w stratosferze chmury się nie formują, a tym samym likwidacja ekolo-
gicznych skutków katastrofy zajęłaby cale lata, jeśli nie dekady. Warto
w tym miejscu zaznaczyć, że wbrew nazwie idea zimy nuklearnej nie jest ściśle związana z reakcją jądrową — teoretycznie doprowadzić do niej
może każdy pożar zdolny wynosić do stratosfery dym i sadzę.

Mimo apokaliptycznych wizji, które Sagan kreślił w wywiadach dla amerykańskiej telewizji, snując scenariusz trwającej nawet kilka miesięcy rolniczej katastrofy dla Azji Południowej, a może nawet całej północnej półkuli, jego kasandryczne przepowiednie się nie sprawdziły — kuwejckie słupy dymu osiągały średnią wysokość "zaledwie" 3.000 m n.p.m., a najwyższe nie przebijały się ponad 6.100 m, nie pokonując nawet połowy drogi do stratosfery. Sam Sagan po paru latach przyznał, że o ile temperatura nad Zatoką Perską spadła o kilka stopni, skutki pożarów nawet w tym regionie okazały się wybitnie krótkotrwałe. Dziś cała koncepcja zimy nuklearnej jest obiektem poważnej krytyki środowisk naukowych — Saganowi i reszcie zarzuca się panikarstwo i motywowany politycznie sensacjonalizm (badacze nie ukrywali, że swoimi teoriami chcieli przekonać zimnowojenne mocarstwa do nuklearnego rozbrojenia), objawiający się zakładaniem najgorszych, choćby najbardziej nieprawdopodobnych scenariuszy. O ile dym i sadza w stratosferze bez wątpienia szybko nie spłynęłyby na ziemię, wydaje się coraz bardziej wątpliwe, że ludzkość byłaby w stanie umieścić je tam w wystarczającej ilości, by sprowokować jakiekolwiek zmiany klimatyczne o zasięgu globalnym czy też trwające dłużej niż kilka dni. Coraz częściej mówi
się z tego względu o ewentualnej regionalnej "jesieni nuklearnej".

Nawet jeśli model TTAPS się nie myli, zimy nuklearnej niemal na pewno nie sprowokowałby wybuch jądrowy. Współczesne mocarstwa właściwie nie posiadają już w czynnej służbie ładunków o mocy zbliżonej do jednej megatony, a tylko taki mógłby wywołać burzę ogniową choćby hipote-
tycznie zdolną do dosięgnięcia stratosfery. A nawet gdyby, współczesne cele — nie tylko bazy wojskowe, ale nawet miasta — składają się ze zbyt małej liczby łatwopalnych materiałów, aby do czegoś takiego doprowadzić.
Zobacz następny

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…