Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście, żeby w Chinach odbywały się wybory...

Prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście, żeby w Chinach odbywały się wybory parlamentarne, chociażby o najskrajniej niedemokratycznym charakterze znanym z rzeczywistości bloku wschodniego, nie widzie-
liście w mediach tłumów Chińczyków wrzucających listy do urn ani przewodniczącego Xi triumfalnie ogłaszającego w telewizji CCTV kolejne miażdżące zwycięstwo Partii. Chińscy komuniści do sprawy podchodzą bowiem inaczej, choć nie znaczy to, że obywatele nie mają absolutnie nic do powiedzenia w kwestii tego, kto będzie reprezentował ich interesy
(w bardzo wąskich partyjnych ramach oferowanych przez
miejscową rzeczywistość polityczną oczywiście).

Chiński wyborca udaje się do lokalu wyborczego (o ile w ogóle się doń udaje, bo zdecydowana większość ma swój "obywatelski obowiązek" w głębokim poważaniu) tylko po to, aby zdecydować o składzie kongresu ludowego dla najniższych jednostek administracyjnych. Wybrani w ten sposób delegaci ze swojego grona wybierają następnie kandydata, który miałby szansę trafić na wyższy szczebel administracji, do legislatur całych prefektur czy największych metropolii, jak Szanghaj czy Kanton —
i tak dalej, aż w końcu nieliczni, obdarzeni wystarczająco dużym doświadczeniem i silnymi plecami, dostąpią zaszczytu zasiadania w Ogólnonarodowym Zgromadzeniu Przedstawicieli Ludowych. Podobny system działa w Wietnamie, ale już nie np. w komunistycznych dyktaturach na Kubie, w Laosie czy w Korei Północnej, które preferują regularne odstawianie typowo socjalistycznej farsy wyborczej
spod znaku "98% poparcia + frekwencja 98%".
Zobacz następny

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…